Opis wydawcy:
Piękna, bogata, wrażliwa… Każdy, kto ją zobaczył, myślał, że jest szczęściarą. Tylko ona wiedziała, jak jej życie wygląda naprawdę.
Hope Lanstor nauczyła się doceniać każdą chwilę, bo zbyt dobrze zrozumiała, że dla niej – przyszłość może nigdy nie nadejść. Skupiła się więc na pomaganiu innym i angażowaniu swoich sił tam, gdzie są one rzeczywiście potrzebne – bez przejmowania się drobnostkami, bez potykania się o błahe, nieistotne przeszkody. Ludzie kochali Hope, a Hope kochała ludzi, gotowa każdego dnia obdzielać ich uśmiechem. Przekonana, że przyjaciele i Bóg wybaczają wszystko, skoncentrowana na teraźniejszości, chwytająca każdą chwilę – nie może pojąć, dlaczego jej nowy lekarz traktuje ją z niechęcią.
Hope nie jest idealna, Hope jest skryta, Hope – jak każdy człowiek – zmaga się z problemami, a kompleksy i lęki chowa na dnie serca, niedostępnym nikomu. Ale każdemu, kogo spotyka na swojej drodze, stara się przynosić nieprzeciętne ciepło i nadzieję. Tylko doktor Kropka Colin zdaje się odporny na urok i empatię Hope – on jeden odnosi się do niej z wyraźną awersją. Może on też – jak Hope – ukrywa w sobie złe wspomnienia, a może jest po prostu zwykłym cynikiem niegodnym współczucia Hope?
Kiedy nadejdzie czas to piękna powieść obyczajowa, łącząca w sobie elementy gorzkiego dramatu i słodkiego wdzięku baśni. Ilustracyjne, urokliwe postaci, czar Hope i tajemnicza magnetyczność doktora Colina porywają czytelnika do krainy, w której nie wszystko jest sprawiedliwe, ale wszystko ma swoje miejsce i swój czas.
Ilość stron: 300
Premiera: 12.11.2019
Wydawnictwo: WasPos
Moja opinia:
Życie można podzielić na etapy. Każdy z nich ma swój początek i koniec. Wszystko ma swój czas. Nie mamy wpływu na los. To on stawia nam warunki. To on zsyła nam radość i miłość a także złość i choroby. Walka z przeciwnościami nigdy do łatwych nie należała. Mamy siłę i wolę walki. Chcemy tego co najlepsze. Ale co wtedy, gdy stajemy się bezsilni? Gdy zabraknie nam tych sił?
Hope Lanstor w wieku dwudziestu czterech lat ma wszystko. Kochających opiekunów, przyjaciół, bogactwo, pracę. Ale nie jest w pełni zdrowa. Białaczka dopadła ją kilka lat temu i walczyła już kilka razy w tym niebezpiecznym przeciwnikiem. Dlatego raz na jakiś czas stawia się w szpitalu na kontrolne wizyty. Ale także dla małych pacjentów. Tam pewnego dnia, po odejściu na emeryturę jej lekarza prowadzącego, poznaje swojego nowego opiekuna. Doktor D. Collin. Dru jest surowy i oschły w kontakcie z ludźmi. Z dorosłymi. A szczególnie z bogaczami. Ma dosłownie na nich alergię. A wszystko przez jego przeszłość. Hope i Dru mają podobnie wielkie serce do chorych na nowotwory dzieci. Szczególnie Denis i Charlotte - do nich nasza główna bohaterka ma szczególny stosunek. Tratuje je jak własne dzieci. Ona w ogóle ma wrażliwe serducho. Mimo swojej majętności pozostaje skromna. Organizuje różne spotkania i licytacje aby pomóc potrzebującym. Idzie na wojnę z urzędnikami aby postawić budynek, który będzie służył biednym osobom. Widzi ogrom biedy ludzi i krzywdę, jaką doświadczają. To z czym się borykają. Choć ma służbę to traktuje ich jak członków rodziny. W końcu to jej najbliższa rodzina. Jej rodzice zginęli, gdy była malutka. A dziadkowie? Nie popierali związku swego syna z dziewczyną z sierocińca. Oj, ciężkie ma życie. Gdy na pierwszym spotkaniu z doktorem lecą wióra nawet nie przypuszczają jak zmieni się ich życie. Poznają siebie nawzajem. Odkryją bolesne tajemnice. Przyjdzie im się zmierzyć z zazdrością, intrygą i pożądaniem. Nadchodzą jaśniejsze chmury. Szczęście widać na horyzoncie. Niestety jak to w życiu bywa czasami pokaże się ta niszczycielska siła, destrukcyjna i obdzierająca z radości. Czy znajdą w sobie siłę by walczyć. By pokonać los i zawalczyć o swoje szczęście. Przecież wszystko się kiedyś kończy. Każdy etap dobiega końca. Tak jak smutek zmienia się w radość tak i druga stronę również. Okrąg się zamyka.
Biorąc książkę do rąk nie podejrzewałam, że w środku znajdę taką historię. Od samego początku zostałam porwana huraganem uczuć. Historia głównej bohaterki jest tragiczna. Mimo smutku potrafi znaleźć w sobie te dziecięcą radość i zarażać nią pacjentów kliniki onkologii. W swoim prywatnym życiu radzi sobie nie najgorzej. Każdy dzień przeznacza na pomoc potrzebującym. Przecież nie musi tego robić. Ale chce. Początkowe spięcie z doktorkiem wyzwala te zapadkę i tama pęka. Uczucie trafia w nich niczym snajper w swój cel. Szybko i celnie. Pochłania ich niczym ruchome piaski. Ogień pożądania i miłości łączy ich. Przyszłość jawi się w cieplejszych barwach. Mimo, że widmo powrotu choroby wisi nad Hope, niczym dojrzałe jabłko na jabłoni w oczekiwaniu na moment kiedy może spaść...
Razem z bohaterką wznosiłam się wysoko ponad chmury i opadałam w głębiny skrywające się pod taflą wody. Z uwagą śledziłam fabułę i wczytywałam się w związek Hope i Dru. Musieli znieść wiele. Drobnostki umacniali ich. Dawały im siłę. Razem mogli dużo. Mogli wszystko. Tylko czy aby na pewno? Czy przetrwają najsilniejsze tornado? Czy przezwyciężą wszystko? Czy będą razem? Na złość losowi? Czy można przygotować się na ten moment, kiedy przyjdzie czas pożegnań? Kiedy choroba zwycięży?
Piękna historia młodych i doświadczonych przez życie ludzi. Choć nie powinni, to się w sobie zakochali. Byli dla siebie wsparciem i powodem do zmian. Do chwytania z życia pełnymi garściami. Jednak komuś coś nie odpowiadało i chciał to wszystko zniszczyć. Uśmiechałam się z rozmarzeniem, by za chwile płakać. Ze wzruszenia i smutku. Wszystko się kiedyś kończy. Z lepszym lub gorszym finiszem. Czy jesteśmy na to gotowi czy nie, to ktoś tam na górze sprawuje nam nami piecze i decyduje o naszym życiu.
Gorąco polecam.
Życie można podzielić na etapy. Każdy z nich ma swój początek i koniec. Wszystko ma swój czas. Nie mamy wpływu na los. To on stawia nam warunki. To on zsyła nam radość i miłość a także złość i choroby. Walka z przeciwnościami nigdy do łatwych nie należała. Mamy siłę i wolę walki. Chcemy tego co najlepsze. Ale co wtedy, gdy stajemy się bezsilni? Gdy zabraknie nam tych sił?
Hope Lanstor w wieku dwudziestu czterech lat ma wszystko. Kochających opiekunów, przyjaciół, bogactwo, pracę. Ale nie jest w pełni zdrowa. Białaczka dopadła ją kilka lat temu i walczyła już kilka razy w tym niebezpiecznym przeciwnikiem. Dlatego raz na jakiś czas stawia się w szpitalu na kontrolne wizyty. Ale także dla małych pacjentów. Tam pewnego dnia, po odejściu na emeryturę jej lekarza prowadzącego, poznaje swojego nowego opiekuna. Doktor D. Collin. Dru jest surowy i oschły w kontakcie z ludźmi. Z dorosłymi. A szczególnie z bogaczami. Ma dosłownie na nich alergię. A wszystko przez jego przeszłość. Hope i Dru mają podobnie wielkie serce do chorych na nowotwory dzieci. Szczególnie Denis i Charlotte - do nich nasza główna bohaterka ma szczególny stosunek. Tratuje je jak własne dzieci. Ona w ogóle ma wrażliwe serducho. Mimo swojej majętności pozostaje skromna. Organizuje różne spotkania i licytacje aby pomóc potrzebującym. Idzie na wojnę z urzędnikami aby postawić budynek, który będzie służył biednym osobom. Widzi ogrom biedy ludzi i krzywdę, jaką doświadczają. To z czym się borykają. Choć ma służbę to traktuje ich jak członków rodziny. W końcu to jej najbliższa rodzina. Jej rodzice zginęli, gdy była malutka. A dziadkowie? Nie popierali związku swego syna z dziewczyną z sierocińca. Oj, ciężkie ma życie. Gdy na pierwszym spotkaniu z doktorem lecą wióra nawet nie przypuszczają jak zmieni się ich życie. Poznają siebie nawzajem. Odkryją bolesne tajemnice. Przyjdzie im się zmierzyć z zazdrością, intrygą i pożądaniem. Nadchodzą jaśniejsze chmury. Szczęście widać na horyzoncie. Niestety jak to w życiu bywa czasami pokaże się ta niszczycielska siła, destrukcyjna i obdzierająca z radości. Czy znajdą w sobie siłę by walczyć. By pokonać los i zawalczyć o swoje szczęście. Przecież wszystko się kiedyś kończy. Każdy etap dobiega końca. Tak jak smutek zmienia się w radość tak i druga stronę również. Okrąg się zamyka.
Biorąc książkę do rąk nie podejrzewałam, że w środku znajdę taką historię. Od samego początku zostałam porwana huraganem uczuć. Historia głównej bohaterki jest tragiczna. Mimo smutku potrafi znaleźć w sobie te dziecięcą radość i zarażać nią pacjentów kliniki onkologii. W swoim prywatnym życiu radzi sobie nie najgorzej. Każdy dzień przeznacza na pomoc potrzebującym. Przecież nie musi tego robić. Ale chce. Początkowe spięcie z doktorkiem wyzwala te zapadkę i tama pęka. Uczucie trafia w nich niczym snajper w swój cel. Szybko i celnie. Pochłania ich niczym ruchome piaski. Ogień pożądania i miłości łączy ich. Przyszłość jawi się w cieplejszych barwach. Mimo, że widmo powrotu choroby wisi nad Hope, niczym dojrzałe jabłko na jabłoni w oczekiwaniu na moment kiedy może spaść...
Razem z bohaterką wznosiłam się wysoko ponad chmury i opadałam w głębiny skrywające się pod taflą wody. Z uwagą śledziłam fabułę i wczytywałam się w związek Hope i Dru. Musieli znieść wiele. Drobnostki umacniali ich. Dawały im siłę. Razem mogli dużo. Mogli wszystko. Tylko czy aby na pewno? Czy przetrwają najsilniejsze tornado? Czy przezwyciężą wszystko? Czy będą razem? Na złość losowi? Czy można przygotować się na ten moment, kiedy przyjdzie czas pożegnań? Kiedy choroba zwycięży?
Piękna historia młodych i doświadczonych przez życie ludzi. Choć nie powinni, to się w sobie zakochali. Byli dla siebie wsparciem i powodem do zmian. Do chwytania z życia pełnymi garściami. Jednak komuś coś nie odpowiadało i chciał to wszystko zniszczyć. Uśmiechałam się z rozmarzeniem, by za chwile płakać. Ze wzruszenia i smutku. Wszystko się kiedyś kończy. Z lepszym lub gorszym finiszem. Czy jesteśmy na to gotowi czy nie, to ktoś tam na górze sprawuje nam nami piecze i decyduje o naszym życiu.
Gorąco polecam.
Za możliwość przeczytania dziękuję:
Ogólnie: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz